Aida mieszkała na przedmieściach Homs. Pod koniec 2012 roku, po kolejnych bombardowaniach jej rodzina zdecydowała się uciec z Syrii. Spakowali dobytek do samochodu i w 5 osób ruszyli w kierunku Libanu. Nie minęło kilkanaście minut, gdy do kontroli zatrzymała ich służba bezpieczeństwa. Samochód skonfiskowano, a 5-osobowa rodzina wzięła cały dobytek na plecy. Uciekali nocą, przez góry. W oddali słychać było huk bombardowań.
Kiedy dotarli do Libanu, nadal szli przed siebie. Nie wiedzieli, ani gdzie będą spali, ani co będą jedli. W końcu dotarli do wioski niedaleko miasteczka Kubajat. Tam przyjęła ich libańska rodzina. Aida może mówić o dużym szczęściu. Po kilku miesiącach całej rodzinie udało się zakwalifikować do międzynarodowego programu pomocowego. Dzięki temu, otrzymują zapomogi, by mogli wynająć miejsce do mieszkania.
Aida mieszka teraz w pomieszczeniu, które służyło kiedyś za warsztat samochodowy. Spędziła tu już kilka zim, a to właśnie one są najgorsze. Z każdym rokiem jednak rodzina coraz lepiej potrafiła radzić sobie z przenikliwym chłodem. Dawny warsztat jest już ich niemal prawdziwym domem. Żaden z mężczyzn w rodzinie nie ma stałej pracy, ale dzięki dorywczym zajęciom jakoś udaje im się wiązać koniec z końcem.
Rodzina Aidy przyzwyczaiła się już do życia w Libanie. Nadal jednak śledzi to, co dzieje się w Syrii, nie tylko w mediach, ale także rozmawiając z innymi Syryjczykami, którzy mieszkają w pobliżu. Z niewiadomych sobie powodów Aida wciąż wierzy, że wojna kiedyś się skończy, a ona będzie mogła wrócić do swojego prawdziwego domu w Homs.
Takich historii w Libanie, Jordanii czy Turcji jest wiele. Według statystyk ONZ, z Syrii do sąsiednich krajów uciekło już ponad 4 miliony osób, ale prawdziwe liczby są zapewne znacznie większe. Dziennikarze, którzy na miejscu mieli styczność z uchodźcami mówią, że przeważająca większość Syryjczyków chciałaby wrócić do kraju. Mimo, że wojna trwa już 5 lat, nie porzucili myśli, aby znów mieszkać w swojej ojczyźnie.
Kiedy po roku od wybuchu rewolucji, która zmieniła się w krwawy konflikt świat próbował mediować, od zachodnich dyplomatów najczęściej słyszałem „to się nie uda”. To zdanie jest dzisiaj przekleństwem wszystkich kolejnych, nieudanych jak dotąd negocjacji pokojowych. Zachodowi łatwo było wspierać przewroty w Egipcie czy Tunezji. Z Syrią od początku wiadomo było, że sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, przede wszystkim ze względu na mieszankę etniczną, z której składa się ten kraj. Część polityków po cichu myślała, że sytuacja sama się rozwiąże. Ale tak się nie stało.
Kolejne genewskie konferencje pokojowe nie przynosiły rezultatu. Ta najnowsza, zanim się jeszcze rozpoczęła, już poniosła klęskę. Opozycja nie usiadła do stołu rozmów, bo trwały bombardowania cywilnych dzielnic Aleppo czy Homs. Termin rozpoczęcia rozmów przesuwano, a po pierwszych, wstępnych spotkaniach, negocjacje zawieszono na miesiąc. Nie minęło kilka dni i pojawiły się informacje, że i ta nowa data jest nierealna.
Od samego początku trwa też pat w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Rosja i Chiny blokowały każdą kolejną rezolucję. Stany Zjednoczone mówiły o bezradności wobec dziejących się w Syrii zbrodni. A obserwatorzy przyznawali, że taka sytuacja jest dla wszystkich wygodna. Rosja broni swoich interesów, a Amerykanie mówią, że przecież nic nie mogą zrobić, bo na drodze stoi Moskwa.
Świat od początku popełnił szereg błędów w sprawie Syrii. Najpierw nie chciał zrobić nic, aby szybko zakończyć konflikt. Potem było już za późno. W porę nie dostrzeżono też problemu uchodźców, a teraz, gdy tysiące ludzi uciekają do Europy, zachodnia cywilizacja nie wie, co ma zrobić.
Unia Europejska nie radzi sobie z kryzysem migrantów. Liderzy krajów Wspólnoty zajęli się najpierw podziałem 160 tysięcy osób, które są już w Grecji i we Włoszech, ale nadal brakuje pomysłu, co zrobić z falą uchodźców, którzy codziennie dobijają łódkami do krajów południa. A w mediach widać i słychać głównie skrajne głosy – albo, aby przyjmować wszystkich, albo by nie przyjmować nikogo.
Zamachy w Paryżu z listopada 2015 roku powinny dać Europejczykom do myślenia. Z jednej strony, nie ma chyba powodu, dla którego my, uważający się za najwyższą formę cywilizacji, nie powinniśmy przyjąć tych, którzy potrzebują schronienia, bo uciekają przed przemocą. Z drugiej jednak strony, powinniśmy uruchomić skuteczne mechanizmy weryfikujące, aby nie powtórzyła się sytuacja z Paryża, kiedy to dwóch spośród zamachowców dostało się do Europy wraz z uchodźcami poprzez grecką wyspę Lesbos.
Jak to wszystko zrobić? Wystarczy dobra wola. Niestety, ta dobra wola jest dzisiaj w Europie towarem reglamentowanym, bo większość polityków przedkłada swój własny, polityczny interes ponad dobro ludzi. Ktoś powie, że tak było zawsze. Ale może właśnie teraz Europa przechodzi swój najważniejszy test? W przeciwnym razie naszej chrześcijańskiej tożsamości grozi poważny kryzys.
Imię bohaterki zostało zmienione.